Forum Klub Odmieńców Strona Główna Klub Odmieńców

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nihil novi [proza] (Uwaga! Sceny nieprzyzwiote i wulgarne!)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Klub Odmieńców Strona Główna -> Twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Iguanka.
Odmieniec



Dołączył: 03 Cze 2006
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nie chcesz wiedzieć, gwarantuję

PostWysłany: Czw 23:08, 15 Lut 2007    Temat postu: Nihil novi [proza] (Uwaga! Sceny nieprzyzwiote i wulgarne!)

<Sodoma i Gomora. Zewsząd padaja strzały, słychać wybuchy, całe niebo zasnute dymem. Gdzieś rozlega się krzyk. Wirgiliusz (zwany Wenem Wiecznie Nieobecnym) i jego najmłodszy syn Romek rzucają się do okopu. Na głowach mają prowizoryczne hełmy, czyli rondle>
W: Co to jest, do cholery?! Co się tu dzieje?
R: Nic dobrego.
W: A wiesz?
R <niepewnie> : Noo... Niby.
W: Czyli co to? Misja ONZ do Libanu?
R: Gorzej.
W: Trzecia wojna światowa?
R: Znacznie gorzej.
W: Koniec świata?!
R: E-e.
W: W takim razie co?
R: <wdech> Jaszczura napisała coś na poważnie. A to wszystko przeze mnie.
W <przerażony>: Panie, co jesteś na niebiesiach, usłysz nasz głos...


Będę tego zapewne żałować, ale raz gadu strzyżenie.

Ja bardzo przepraszam. Naprawdę. Ja nie chciałam. To wszystko przez brak czasu i Kogoś Na Własność. I nawet czekolady nie było. A jak już zaczęłam, to skończyłam...

Dedykowane tradycyjnie Mojej Poczwarce oraz Tym Takim Najbliższym, Co To Nic Nie Piszą, Ale Dla Mnie Są Całym Światem.


To NIE jest fanfick. To zwykłe opowiadanie. Niestety, na nic lepszego na razie mnie nie stać. Zjedźcie mnie od góry do dołu, sprawiedliwie, za śmiecenie. Bo sama nie jestem pewna, czy to dobre miejsce na ten... to coś. Jeszcze raz przepraszam.

NIE MA CO KRYĆ, TO JEST EROTYK - W PEWNYM SENSIE. JEŚLI KTOŚ NIE ŻYCZY SOBIE CZYTAĆ TEKSTU ZAWIERAJĄCEGO JAKIEKOLWIEK ORGANICZNO-EROTYCZNE WSTAWKI, DOSTAJE RADĘ, ABY PONIŻSZEGO TEKSTU NIE CZYTAĆ.


Nihil novi...


Nigdy nie wierzył w mity. W te nielogiczne, często wyuzdane historyjki o odczłowieczonych stworzeniach zwanych bogami, które niby władały światem, a tak naprawdę wyposażone były w głupotę szaleńca i naiwność dziecka. Chociaż... To by tłumaczyło wszelką irracjonalność, jaka ich otaczała. Nierealne dzieło wariatów, to by pasowało.

Patrząc, jak zamglony, nieporadny niczym niemowlę blask świtu otula ich, trudno mu jest odgonić skojarzenie z pocałunkiem różanopalcej Eos. Niespiesznym, pieszczotliwym muśnięciem ciepłych warg, z pomiędzy których wydostaje się ciche tchnienie nowego dnia. Bez śladu, bez parzącego, zimnego odcisku śliny. Przez moment tak zatraca się w swych myślach, że niemal czuje obecność kogoś trzeciego na tym ciasnym, zakurzonym poddaszu; kogoś, kto nie zaspakaja się ani nim, ani ją, lecz obojgiem naraz. Nie zdradza nikogo i nie jest powodem zdrady. Bo czy można zdradzić kogoś ze światłem słońca?

Nie. Ale można z kimkolwiek innym, kto całuje choćby tysiąc razy gorzej. Świat już tak skonstruowano. Zdrada przychodzi sama, jest wpisana w życie. Nie istnieje człowiek wierny “od początku do końca”, tak samo, jak nie istnieją nieskalane ideały.
Tu miał przynajmniej sprawę prostą. Nie było mowy o zdradzie - przynajmniej dla niego - jeśli chodziło jedynie o kilka ukradkowych spojrzeń, parę godzin wspólnego milczenia, trzy rozmowy i jedno... Sam nawet nie wiedział co. Co to właściwie było? Wzajemne zaspokojenie pożądania? Akt cielesnego zbliżenia? Czy może po prostu przypadek, wypadek przy pracy?


Błądzi i zapada się w lepkich określeniach. Najlepiej nazwać to “tym”, będzie święty spokój. Oczywiście w kwestii nazwy, nie myśleć, że wszystko jest już za nim.

Co się stało, nie odstanie się przy wschodzie słońca.

Wstaje tak, żeby jej nie obudzić. Eos przesuwa swe ciepłe usta po jego nagiej skórze, dając przyjemne wrażenie otulenia kocem, którego nie ma. Podnosi z podłogi swoje podniszczone spodnie i naciąga je na siebie. Nie, żeby mu przeszkadzała jego własna nagość, ale bardziej komfortowo się mu szykuje coś w kuchni, mając odzienie na rewirach, których się raczej na obraz publiczny nie wystawia.
Zrobić kawę w niezmytych kubkach po wczorajszej herbacie czy poszukać nowych?
Jak każdemu człowiekowi bez zdolności telepatii, znalezienie niezbędnych przedmiotów zajmuje mu sporo czasu. Czajnik czai się za firanką (u niego jest na widoku), miejscem przebywania cukru okazuje się szuflada na sztućce (jak dla niego wszelkie przyprawy powinny być w szafeczkach na wysokości głowy), mleka nie ma nigdzie, a puszka z rozpuszczalną kawą (woli ziarnistą) odnajduje się w lodówce. Jednakże dociera do tego momentu, gdy może usiąść przy stoliczku i, nerwowo skubiąc blat łyżeczką oraz słuchając cichego syczenia gazu z palnika, pomyśleć.

“To” odbyło się zupełnie inaczej, niż sobie by wyobrażał. Siedzieli oboje, jedno obok drugiego, pijąc rumiankową herbatę. W ciasnym aneksie kuchennym, wyposażonym w tanie meble, z którego dało się dostrzec strzęp pseudo-sypialni. Już wtedy dużo wiedział. Zaprosiła go do siebie nie dlatego, że go pragnęła. Było zimno, zbliżała się nawałnica, dął przenikliwy wiatr, a do swego lokum miał ponad godzinę drogi z buta i tylko buta, bo żaden tramwaj nie kursował już o tej porze. Czysta litość i zwykła moralność. Nawet nie empatia.
Poczęstowała go czymś ciepłym, żeby się rozgrzał, wyciągnęła zapasową kołdrę. Takie proste i zupełnie odcięte od uczuć.
Rozmawiali o bzdurach; takich, o których zawsze mówi się przy wymuszonych konwersacjach. Praca, polityka, kultura, nawet przeklęta pogoda. Żadnych zwierzeń czy insynuacji. Byli tak bardzo rzeczowi, jak to tylko możliwe. Niemal chłodni dla siebie nawzajem, mimo że nie mieli ku temu powodów. Nie mieli też podstaw, aby wylewnie opowiadać perypetie swego żywota. Byli neutralni. Czarno-biali.
Nie pamiętał chwili, kiedy założył jej za ucho niesforny kosmyk włosów. Wydawało się to takie... małe. Ot, zauważył złotą spiralkę nachodzącą na jej oczy, drobniutki chaos, który wpadł w kadr, a ponieważ dzielił ich jedynie malutki, kwadratowy stolik i była na mniej niż wyciągnięcie ręki... Palcami odgarnął pasmo, pogładził płatek ucha. Nie, nie miała włosów miękkich jak kaszmir czy jedwab, a skóra wcale nie przywodziła na myśl gładkiego marmuru. Żadnej “elektryczności”. Była za to taka prawdziwa. I gorąca. Bardziej rzeczywista niż podłoga pod jego bosymi stopami w szarych skarpetkach, niż wszystko, czego kiedykolwiek doświadczył. Zachłysnął się tym wrażeniem tak bardzo, że jął wodzić opuszkami dalej, wzdłuż szczęki, podbródka, szyi. Bał się, że nagle zniknie to odczucie i nie wróci, lecz trwało, a nawet nabrało na sile. Ona ni drgnęła.
Chciał więcej, chciał całej prawdy, jaką miała, poczuć, zaistnieć w ten sam sposób. Objął jej kark ręką, przyciągnął do siebie, połączył jej usta ze swoimi. Nie były zadziwiająco delikatne. Wargi miała suche, ale szybko napełniły się wilgocią. Smakowała przedziwnie - goryczą, gorącą wodą i rumiankowym naparem. Bez zbędnej słodyczy.
Bez zbędnych uczuć.


Rozlega się przeciągły gwizd. Szybko zrywa się ze stołka i zdejmuje czajnik z ognia. Zalewa wrzątkiem kubeczek w niebieskie prążki, wyłącza kuchenkę i wraca do stolika. Woda przestaje bulgotać. Robi się przeraźliwie cicho.

Ona mu odpowiedziała. To go zaintrygowało przez jeden ułamek sekundy. Nie mogła do niego czuć nic, ewentualnie litość. No i oczywiście pogardę wobec tego, co z nią właśnie wyczyniał. Nie był w jej umyśle, nie mógł stwierdzić, co jej przyszło do głowy, lecz teraz, z perspektywy kilku godzin, wydawało się mu, że zadziałała... podświadomość. Samotne życie jest męczące, wykańcza od środka, wyżera to, co jest cenne, zostawiając łupinę ze strachu. Czemu więc zrezygnować z tego ułamka sekundy, kiedy mogła udawać, że komuś na niej zależy choć troszkę? Dać sobie okruch szczęścia. Nic więcej. Ułamek sekundy.
Tyle, że to nie było jedno mgnienie oka, bo po nim były następne, przeradzając się w wydłużaną chwilę. Im bardziej zagłębiał się w jej prawdziwość, tym trudniej mu było się od niej oderwać. Potrzebował tego. Jak cierpiący z pragnienia, który ma zaledwie pół manierki wody na całą pustynię. Obiecuje sobie jeden mały łyczek, który przeciąga się w nieskończony haust, póki naczynie nie stanie się puste. Ale ona nie znikała jak woda, była, trwała w jego ramionach, które niezgrabnie obejmowały jej plecy i barki. Czerpał i czerpał, a jej nie brakło.
Nie zauważył, kiedy jego odkrywanie posunęło się dalej. Znikł stoliczek z kubkami i metalową cukiernicą, blask żarówki w kloszu pod sufitem. Znikła jego kraciasta koszula, spodnie, jej pomarańczowy sweter i spódnica w kwiaty. W ogóle ciężko było mu dostrzec cokolwiek w mroku nieoświetlonej sypialni. Ale ją widział. O, wyraźniej nawet niż wcześniej.
Miała strasznie bladą skórę. Biała jak śnieg za nieszczelnym oknem, odcinała się od cieni na ścianach. Jej sylwetka wżerała się głęboko w jego umysł; prawie boleśnie.
Z pewnością nie była oszałamiająco urodziwa. On wyznawał klasyczny kanon piękna: pełne biodra, wyraźny kształt “klepsydry”, jędrny biust. A przed nim stało... chuchro. Figura jak u chłopaczka. Gdyby się postarał, mógłby policzyć żebra. Piersi były bardzo niezgrabne, szpiczaste, jak u nastolatki. Potrafiłby objąć dwie jedną dłonią. Zamiast tego kreślił spirale tak delikatne, jak skrzydła motyla. Jego zimne palce stykały się niesamowicie gorącą, lodowato białą skórą. Ten dotyk parzył, pomimo wszelkiej nieracjonalności przeszywał całe ciało bólem. Rzeczywistym, rozkosznym bólem.
Drżała. On też.


Dopiero w tym momencie zauważa, że ciągle automatycznie miesza łyżeczką w kubku. Przeklina swoje gapiostwo i od razu, żeby sobie zaoszczędzić później pracy, odstawia puszkę z kawą i cukier na należne im (według właścicielki) miejsce. Mimochodem spogląda poprzez białą firankę na zewnątrz. Różowy blask świtu z wolna ustępuje złotemu słońcu. Musi się pospieszyć. Wraca do stoliczka, kawy i rozmyślań.

Nie wiedział, co było dalej. Zresztą, rzadko mu się zdarzało po nocy z kobietą pamiętać co do szczegółu wszystkie “igraszki”, jak to ambitnie nazywają jego znajomi. Zwykle przez to, że jego doznania zapełniały wszelką możliwą przestrzeń w umyśle, tak więc taki trywialny drobiazg jak pamięć szedł w odstawkę. Ale teraz było inaczej. Był odkrywcą i zgłębiał tajniki prawdy, jakiej jeszcze nigdy nie dosiągł. Takiej, której nie pragnął. Nie pomyślałby wcześniej, żeby kiedykolwiek tak zachłannie czegoś chciał. Aż do wczoraj. Chwytał, obejmował, przygarniał ku sobie ten skarb, złakniony odrobiny realizmu. Choć raz, wołał jakiś nieznany mu głos. Choć raz dowiedzieć się, jak to jest - tak naprawdę żyć. Kochać się nie z wyśnionym obrazem, który nagle stał się materialny, ale z człowiekiem. Wadami i zaletami, cierpieniem i radością, miłością i ignorancją.
To było takie... Nowe. Mieć świadomość, że oto jest z kobietą tak podobną do niego samego. Wiedział o niej wszystko i nie wiedział nic. Ale to przecież jedno i to samo.


Wzdycha. Pije kawę z prędkością dryfu kontynentalnego; mimo to już dostrzega obtłuczone, porcelanowe dno. Wstaje, szurając stołkiem po podłodze i idzie do zlewu. Trzeba w końcu zostawić po sobie porządek.
Zimna woda sprawia, że przechodzą go dreszcze. Myje jednakże pieczołowicie, aż w końcu drętwieją mu palce. To nic, przecież nie odpadną. Wyciera co należy, odstawia, odwraca się do okienka. Zaczyna przywracać krążenie w zmarzniętych rękach.

Czuł dziwne rzeczy. Oprócz wrażenia, że “to” zupełnie nie powinno się zdarzyć, przechodziły przez nich - instynktownie wiedział, że jej też to dotyczyło - zupełnie skrajne emocje. Byli pożądani i odrzuceni. Podobni do milionów ludzi i jedyni w swym rodzaju. O lekkich sercach i ciążących sumieniach. Optymistyczni samobójcy i racjonalni szaleńcy. Zaś fizycznie... Żar i mróz przeplatały się nawzajem. Buchający ciepłem, wilgotny oddech na zimnej skórze. Grudniowy powiew dostający się przez framugę okna otaczał rozognione ciała. Chłód pościeli. Palący ból. Lodowata trzeźwość jego umysłu, tak strasznie mu obca i... podniecająca. Pierwszy raz nie śnił na jawie. Jak miał śnić, skoro ciągle otaczała go prawda. Jedyna na tym świecie.
Ona - jego prawda.


Naciąga drugą skarpetkę. Zapina zegarek. Przeczesuje palcami włosy.
Eos daje ostatnie oznaki swej pamięci o śmiertelnych i niknie. Już nie muśnie ich dzisiaj idealnie wykrojonymi ustami, które całują wszystkich jednonocnych kochanków tak samo. Czule i ujmująco, ale także z najchłodniejszym wyrafinowaniem na ziemi.
Płaszcz - założony. Rękawiczki ma w kieszeni, wczorajsza gazeta wystaje, wsunięta pod pasek od spodni. Śmietek, który niechcący mu wypadł, znika w czeluściach kosza. Zostaje kilka szczególików.
Najpierw aneks. Upewnia się, że kubek i dwie filiżanki, a także stołki, serweta i ściereczka spoczywają na dokładnie takim samym miejscu co wówczas, gdy tu wszedł. Filiżanka stoi o pół centymetra w lewo za daleko. Poprawia pedantycznie.
Wylewa nieużytą wodę z czajnika. Może i to nieekonomiczne, ale jeśli komuś tak strasznie zależy, to może wystawić wiadro na noc za okno - o tej porze roku uzbiera mu się z nawiązką, wystarczy przegotować.
Ogląda jeszcze raz wejście, ale nadal jest sterylnie czyste. Śladami butów zajął się na samiutkim początku.
Za oknem nieśmiertelny Helios rozpoczyna rutynową przejażdżkę po nieboskłonie. Cóż, to przecież normalny dzień pracy. Taki sam jak przedwczoraj, rok temu czy kiedy aojdowie siadali na omszałych kamieniach i opowiadali o jego oślepiającym rydwanie, pięknym jak świtanie czy zachód słońca.
Wraca do sypialenki. Domyka nieszczelną okiennicę, lecz to nic nie daje - nadal wlatuje do środka przenikliwy wiatr, sprawiając, że na małym poddaszu jest zimno jak w psiarni z klimatyzacją. Gdyby mógł zostać, z pewnością w niedługim czasie załatwiłby jakiegoś taniego majstra-złota rączka, aby zrobił z tym porządek. Ewentualnie sam kupiłby garść kitu i pożyczył narzędzia od sąsiada. Przecież to nie takie trudne, tu dokręcić, tam załatać... Gdyby.
Jego spojrzenie pada na podłogę. Łapie jednym ruchem zalegające na niej ubrania i składa w równiutką kostkę. Spódnica, sweter, podkoszulek, grube rajstopy, skarpetki i - na jego twarzy nie widać ani cienia emocji - bielizna. Wszystko razem kładzie na samotnym krześle, porzuconym w rogu. Perfekcyjnie.
Niechciany promyk słońca razi go w oczy.
Walczy sam ze sobą.

Nie powinien. Gorzej, nie mógł tego zrobić. Chciał, nawet bardzo, ale... Cholera, przecież wtedy najczęściej wszystko się wali. Cały misternie ułożony plan szlag trafia i już, no, wiadomo, tak najnormalniej w świecie nie da rady. Jest się tylko człowiekiem. Nie bogiem.

Przegrywa. Spogląda na nią.
Do połowy jest odsłonięta. Śmieszne, szpiczaste piersi są sztywne od mrozu. Cienkie włosy rozsypały się na prześcieradle, dostrzega dwa kołtuny. Z szyi zwisa złoty łańcuszek z medalionikiem Matki Boskiej, niechybnie pamiątka po pierwszej komunii. Światło śmiga po ciele, tu migocząc, tam zaś znikając i pozostawiając cienie. Usta ma otwarte. Jej biała skóra zupełnie zlewa się z pościelą. Spod kołdry wystaje stopa.
Podchodzi bliżej. Jeszcze. I jeden krok. Regularny oddech porusza frędzelkami jego szalika.
Nie słychać niczego.
Pochyla się. Bezwiednie zakłada jej za ucho kosmyk włosów, nachodzący na nos. I...
Szelest pościeli. Nie ma najmniejszego powodu, żeby obudziła się z zapaleniem płuc czy anginą. Już i tak nie jest jej lekko.

A teraz zobaczył, czy to aż tak niemożliwe, jak się wydawało.

Odwraca się na pięcie, ignorując dziki wrzask wewnątrz klatki piersiowej. Jego buty stukają po drewnianych deskach. Wicher syczy w szczelinach. Zamyka bezgłośnie drzwi.
Wycie. Krok. Jęk. Krok. Lament. Krok. Zaczyna go boleć głowa.
Przed oczami widzi jedynie jakąś dziwną ciemność. Niesamowite. Kto by pomyślał, że coś tak trywialnego jak jeden gest potrafi wszystko skomplikować do takich rozmiarów...
Staje na bruku.

A więc możliwe. Był w stanie spojrzeć na kobietę, która właśnie jest w apogeum swego piękna - kiedy śpi po wspólnej nocy. I odejść.

Nie ma ni śladu po jutrzence. Czasem włada wszechmocny bóg szarej codzienności.

Nie chciał jej krzywdzić, nie zasłużyła na to. Ale niby co innego mógł uczynić? Zostać? Takie rzeczy to na filmach, nie tutaj. Wiedział, jak to jest, gdy się zostaje. Ona odkrywa go bardziej, niż by chciała. On ją poznaje trochę za blisko. I trach - czar pryska. Później wystarcza nowa fascynacja, tajemnica chodząca na dwóch zgrabnych nogach czy z ponętnym uśmiechem, która ma wystarczająco dużo odwagi. O jedną minutę za dużo i “ona” zmienia się na inną “ją”, której jeszcze pewnie nie zna, ale która z pewnością będzie w swoim czasie tą “jedyną”. Zaś po tamtej następna, i jeszcze kolejna. Tak się to za nim wlecze, aż w końcu raz się zatraca i ląduje w sypiącym się, oczynszowanym mieszkaniu na przedmieściach, bez środków do życia, z kiepską pensją i niemal obcą kobietą jako “prawie” żoną, noszącą w swoim łonie efekt ich wspólnej wpadki. Przychodzi mu sczeznąć i zemrzeć przy kochance na jedną noc, która po prostu okazuje się być dla niego pechowa. Częsty scenariusz, nie do wyświetlenia na dużym ekranie.
Był kobieciarzem. Tak, jednak znał swoje prawa. Nie był upoważniony do tego, aby sobie pozwalać na takie frywolne przyjemności jak długie romanse. Jeżeli wszechświat się zmieni, to proszę bardzo, z rozkoszą. Ale on żył w tej chwili i nie mógł. Z żadną. Nawet z nią. Zwłaszcza z nią.
Kto normalny posiadał taką moc, aby być gotowym na dawanie szczęścia prawdzie? Jego prawdzie? Tej w pomarańczowym swetrze i spódnicy w kwiaty. Nie on.
Tylko Eos o różanych palcach i miękkich wargach.
Ta, która nie zdradza. Ani nie porzuca.
Nigdy.


... sub sole

Coś się zmienia.

Gdyby się uprzeć, można było ją nazwać nowoczesną politeistką. Cały jej świat składał się z bogów. Wydawać się mogło, że jest zupełnie odwrotnie: nie chodziła ani do kościoła, ani do synagogi, ani do cerkwi. O meczecie też nie było mowy. Chrztu żadnego nie przechodziła. Nie uprawiała podejrzanych rytuałów w równonoce czy przesilenia, z krwią dziewic i wydumanymi częściami składowymi zwierząt jako głównymi atrybutami. Modlitwa była dla niej pojęciem abstrakcyjnym. Obcy określiłby ją jako młodą ateistkę, zupełnie racjonalną, twardo stąpającą po ziemi. Takim nie w głowie nadprzyrodzone siły i mistycyzm. Porządny człowiek, no.
Tymczasem głęboko w sobie kryła malutką iskrę, pomagającą w chwilach, gdy przenikliwy wiatr z okiennic zbyt mocno dawał się we znaki albo kolejny śmiertelnik nie postąpił tak, jak postąpić powinien - wiarę w bóstwa. Bynajmniej nie w jakichkolwiek gromowładnych starców siedzących w pałacach z chmur czy stwory z nadmiarem bądź niedomiarem anatomicznym. Uważała takie coś za dziecinadę. Jej wiara była inna. Kreowała jej miniaturową rzeczywistość. Ona, najrozsądniejsza osoba w całym wszechświecie, nosiła w sobie przekonanie, że to nie człowiek o sobie decyduje. My to tylko część większego Planu, jakiejś kosmicznej równoważni, na której szalkach jakaś ogromna moc sprawcza ustawia nas swą wszechmogącą, nieodczuwalną ręką wedle swoich zamiarów, których nikt nigdy nie zgłębi.
A Plan objawia się we wszystkim. W chorobach, dzikim farcie, prawach fizyki i emocjach.
Nawet w tym, że rano zazwyczaj wschodzi słońce. Jeden, ogromny, tajemniczy, przewspaniały Plan.


Pierwszym co rejestruje, to zimno. Przewraca się niewzruszona na drugi bok, szczelniej otulając kołdrą. Tu zawsze panuje arktyczna temperatura, więc nie dziwi się ani odrobinę. Żadnego ogrzewania, liche ściany bez najmniejszej izolacji. Jedynie dzięki bojlerowi z ciepłą wodą oraz głównemu przewodowi kominowemu, mieszczącym się po obu stronach strycho-mieszkania, udaje się jej jeszcze nie zamarznąć. Grube swetry, koce w oknach i palenie w przedpotopowym, kaflowym piecu, stojącym tuż przy drzwiach od sypialnio-pracownio-salonu też robią swoje.
Jednak to zimno ma w sobie coś... nietypowego. Groźniejszego. Chłodniejszego. Ale obce nie jest.
Pusto jakoś.

Nie warto być kimś wyjątkowym. To boli. Wyjątkowi są widoczni i niemal zawsze Im się obrywa, ponieważ ktoś miał zły dzień, musiał odreagować, a Oni tak natychmiast rzucili się w oczy. Nikt nie lubi Wyjątkowych, bo są nienormalni i niebezpieczni. W dodatku niektórym wydaje się, że Oni mają lepiej. Tyle, że Ci woleliby często być zamiast tego pastuchem czy biednym rolnikiem, byleby świat traktował Ich na równi z innymi. Bez zbędnych bonusów czy prezentów-niespodzianek.
Coś o tym wiedziała.
Miała talent. Wyjątkowy. Nieistotne do czego. Grunt, że zawsze traktowano ją... inaczej. Dostawała stypendia dla wybitnych, wielcy, grubi profesorowie głaskali ją po włosach, z uznaniem kiwając głowami. Stawiano ją za wzór w klasie, która stopniowa zaczęła ją nienawidzić. Jej dar był jak piwonia - cieszył przez moment, ponieważ z czasem jego istnienie przytłaczało tak, że każdy chciał się uwolnić. A najłatwiej wyswobodzić się ucieczką. Nikomu nigdy nie przyszło do głowy, żeby go zignorować. Przecież był taki niezwykły!
A kiedy wszyscy znikali, to kto zostawał?
Początkowo się buntowała. Widziała tłumy ludzi, którzy zawsze mogli zwrócić się do drugiej osoby bez strachu, że zniknie jak we mgle, kiedy będzie bardzo źle. Obserwowała pary nieśmiałków, idące razem, niby od niechcenia tylko stykające się koniuszkami palców. Staruszków, przytulonych do siebie na ławeczce w parku, pilnujących żywotnych wnucząt o umorusanych kolankach i buziach pomalowanych czekoladą. Jak z kalendarza.
Nie dostrzegała oczywiście samych ckliwych scenek. Przecież świat jest okrutny. Była świadkiem kłótni, zdrad, samotnego płaczu w kącie. Wyzwisk pod adresem “tej jedynej osoby na ziemi” i bolesnych, dzikich nocy. Nie musiała daleko szukać. Takie sceny miała we własnym domu.
Matka nigdy nie pogodziła się z tym, że ojciec jej nie chciał. Zresztą, nie było czasu, aby nauczyła się z tym żyć. Po prostu pewnego dnia nie pozwolono jej wrócić ze szkoły do mieszkania i oznajmiono jej, że mamy nigdy więcej nie zobaczy. Gaz zadziałał niezwykle szybko i według oczekiwań.
Mimo to starała się być szczęśliwa. Po kilku miesiącach obowiązkowej czerni zmieniła się w inną istotę. Uśmiech przyklejony na stałe do twarzy, ciągłe “bywanie” na imprezach, w dobrym towarzystwie i tym gorszym, sukienki z odkrytymi ramionami i pociągłe spojrzenia. Myślała, że to starczy.
Po tym, jak stała się “szmatą” i zaczęła budzić się z siniakami, zrozumiała, że nie mogła tak żyć. Była jedna droga.
Pusta ścieżka.


Otwiera gwałtownie oczy.

Wiecznie sami - ona i jej talent. Przyzwyczaiła się do tej myśli. Puste życie to wcale nie najgorsze rozwiązanie. Zero zobowiązań, wysiłku, zagmatwanych intencji. Nie wymagało to zbyt wielu poświęceń - tak przynajmniej uważała. Czego tu niby trzeba się wyrzekać, skoro nie miała naprawdę nikogo?
Pracowała jak każdy. Tyle, że w trakcie tych kilku godzin milczała, podczas gdy wokół rozbrzmiewały żarty, śmiechy i podniecone rozmowy. Wszelkie święta spędzała w pustym barze, bo cieplej. Na urodziny dostawała pięcioprocentową premię od zarządu i trochę wolnego czasu. Nie umawiała się na kolacje. Co sobotę siadała w kuchni z książką i przesłodzoną herbatą, w czasie gdy wszyscy inni zachwycali się nowym przedstawieniem czy bawili z lekko nietrzeźwymi przyjaciółmi. Lubiła takie soboty. Takie ciche, smutne i wlokące się w nieskończoność. Mogła pokontemplować, przystanąć na chwilę w huraganie życia. Ale bynajmniej nie odetchnąć.
Bo samotni nie oddychają. Są martwi.


Ciepło. Zazwyczaj go po prostu nie ma. A teraz... Wyczuwa je. Jakby unosi się w powietrzu. Pachnie ono piżmem i imbirem. Tutaj nigdy nie ma takich woni. Ona jest praktyczna aż do bólu, zaś to... Kojarzy się z luksusem. Galanterią. Zmysłowością. Z mężczyzną.
Siada sztywno, wyprostowana jak struna. Rozumie w jednej chwili.
Nie ma Go.

Natomiast ta sobota była inna. Ona...

Patrzy w bok. Łóżko po jej prawej stronie przykrywa precyzyjnie ułożona pościel. Nie ma ani jednego zagięcia. Na krześle obok leżą jej ubrania, złożone w równiutką kosteczkę. Nawet papiery, które od tygodnia spoczywały rozrzucone na podłodze, są wetknięte w stojący przy ścianie stojak na dokumenty. Zupełnie, jakby nagle jej odbiło i postanowiła zostać pedantką. Surrealistyczna wizja.
Wszystko zrobione tak, aby myślała, że nikogo prócz niej tu nie było. Takie nieudane kłamstwo.

Dlaczego teraz?
Wciąż nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Nie przeżywała kryzysu. Chyba żeby nazwać tak całe jej życie. Tu mogła się zgodzić. Jednak nawet gdyby było jej źle, nie posuwałaby się do czegoś takiego. Wykorzystać Go jako tani pocieszacz? Nie, to ohydne. Patologia; potraktować niczym zabawkę, a potem rzucić w kąt, bo nie chce się mieć żadnych obowiązków. Była dziwaczna, to prawda. Talent i samotność wypaczają na wskroś i duszę, i ciało. Lecz nie do tego stopnia.
Więc czemu stało się tak, jak się stało?
Bo to był... On?
Nie wierzyła. Obiecała sobie! Nigdy więcej. Zostawić, zapomnieć, zacząć istnieć normalnie. Przez lata dawała radę. Podnosiła się, nabierała pewności, że czeka ją nudna, bezpieczna przyszłość. Ciche soboty z książkami Hemingwaya. Pełne pracy tygodnie, wypełnione rozmowami obcych ludzi. Miesiące płacenia rachunków za coś, czego nie było i nie będzie. Lata wschodów i zachodów słońca. Nic nieznaczący żywot.
A tu co? Świat się wywrócił na drugą stronę i nie chciał powrócić na dawne miejsce.


Wstaje. A raczej wlecze się wzdłuż łóżka. Delikatnie, niespiesznie – cała pościel jest przesiąknięta korzennym ciepłem, a tu przecież tak zimno...
Tak strasznie zimno.
Bose stopy mlaskają o drewnianą podłogę. Przechodzi ją dreszcz. Igły chłodu wbijają się w głąb, piekąc i drażniąc. Natychmiastowo pojawia się gęsia skórka. Wstrząsa nią potężne kichniecie.
Pięknie. Przeziębienie. Skończy się porządnym zapaleniem płuc, jak co roku. Antybiotyk, twierdza wśród kołder, zwolnienie lekarskie, wyzwiska szefa, zatroskane spojrzenie lustra. Jak ona to kocha.
Ciepło. Usilnie stara się o nim nie myśleć. To złudzenie, miraż, błahe błaganie organizmu o trochę lepsze warunki. Jakaś reakcja między neuronami, coś w łączeniach synoptycznych, może nawet halucynacja wywołana chronicznym wystawianiem receptorów na chłód. Taka chwila przyjemności przed agonią. To tylko...
Fatum.

On.
Zaczęło się bez żadnych niezwykłości. Też był artystą. Oczywiście zupełnie innym. Bardziej przypominał zwycięzcę niż niewolnika, którym była ona. Poskromił swój dar, trzymał w klatce o złotych prętach i przykuł do kuli wysadzanej ostrymi bryłami diamentów. Nikt nie mógł się do tego talentu zbliżyć, nawet sam właściciel. Idealna sytuacja.
Mieszkał naprzeciw niej. Drzwi w drzwi. Przez dwadzieścia lat.
Mówili sobie “cześć”. Gadali godzinami na dusznej klatce schodowej, On w rozpiętej kurtce, ona w wyświechtanych kapciach, oboje z kubkami herbaty, które przynosiła. Mieli własny rytuał. Punktualnie kwadrans po piątej, kiedy wracał z miasta, wychodziła przed drzwi, niosąc dwa kubki: żółty z zielonym uchem i pamiątkowy z pijalni wód. Czekała na Niego już od trzeciej. Witała Go aromatem rumianku i spokojnym uśmiechem. Mówili bardzo cicho, prawie szeptem. Pokazywała mu swoją niedolę, a On kiwał głową. Nie kończyli zdań, ale też nie odwracali nagle wzroku. Czasami w ogóle nie rozmawiali, tylko stali obok siebie, słuchając ciszy.
Nie przestraszył się przytłaczającego zapachu piwonii. Wziął kwiat w dłonie, pogładził płatki i postawił w wazonie przy oknie.
Pewnego popołudnia nie wziął z jej rąk gorącego naparu, lecz pociągnął do swego mieszkania. Tam zapomniała o otwartych drzwiach od domu, czajniku na gazie i roli niewolnicy. Był tylko rumianek i imbir. Dłonie o zgrubiałym naskórku, chwytające chciwie udo, zgrzyt prutej bawełny, płacz sprężyny w wersalce. Dusiła się, dławiła łzami. Za oknami świat gnał do przodu, ludzie przeżywali swoje przeznaczenie, panowała śmierć i zmartwychwstanie. A tu był On. Nierealny, potężny, wręcz brutalny. Gorący, złakniony, niemalże umierający. To wszystko naraz. Jego język, wijący się wzdłuż kręgosłupa, palce wbijające się w biodra, dzikie pożądanie parzące podbrzusze.
Skończyły się ciche schadzki na półpiętrze kamienicy.
Była szczęśliwa. Nareszcie.


Słońce zachłannie zagarnęło ku sobie odsłoniętą skórę. Dotyka śmiało, gdzie tylko jest mu dane, a pieszczota ta przyjemnie rozgrzewa. Bóstwo śmieje się, ale nie z jej wychudłego ciała. Radość ma iść dalej, by choć trochę rozgonić chmury.
Zakłada szlafrok, który wisi na mosiężnym wieszaku. Taplanie się w pocałunkach bogów jest przyjemne, ale nie wtedy, kiedy zbiera się komuś na ogromne choróbsko.
Podchodzi do lustra. Patrzy w odbicie. Bardzo uważnie.

Nie, przecież nie mogła! Po co to wszystko? Wieczność spędzona w samotności, w kwietnych oparach. Długie, stopniowe palenie za sobą mostów, belka po belce, wspomnienie po wspomnieniu. Nagła ucieczka przed Nim – jedynym człowiekiem, który nie uciekł. Po co? Dlaczego?
Tak miało być. Według Planu. Ona musiała umrzeć w niepamięci, zżarta przez talent i swoja gorycz. On powinien mieć domek na przedmieściach, z zieloną trawą, cotygodniowymi przyjęciami na tarasie, mnóstwem dziecięcych zabawek w ogrodzie i twarzą żony w oknie. Możliwe, że już miał to wszystko, zaś ta sobota...
Znów wypadek przy pracy?


Znajduje. Dokładnie na środku mostka.
Mała, czerwona plama. Zapewne zasłoni ją byle jaki puder, ewentualnie zawsze zostaje golf lub mniej wycięta bluzka. To drobnostka. A nawet jeśli nie zasłoni, to co się stanie? Zabiją ją?
Jednak nie powinno jej tu być. On nie zostawia żadnych śladów, co dopiero takie. Zawsze taki ostrożny, opanowany. Ubrania złożone, w domu porządek, a jak wejdzie do kuchni, to z pewnością nie znajdzie na stole naczyń, łyżeczek ani cukru, który niezgrabnie rozsypała, gdy On... No.

Niczego nie straci, bo nie było ku temu żadnego powodu. Jakim cudem?
Nie poznał jej. Choć byli ze sobą tak długo. Choć mieli za sobą miliony minut nieśmiałego milczenia, chwile gorzkich marzeń na jawie i kilkanaście potłuczonych kubków. Choć obiecał, że ona i nic więcej. Przyszedł tu, rozmawiał, pił tą samą herbatę, tulił do ramion, znów należała do Niego, a mimo to... Nic. Żadnego przebłysku z przeszłości. Gdyby było inaczej, zostałby. Kazałby sobie wszystko wytłumaczyć, dociekałby, skąd w Jego umyśle takie absurdalne wrażenie deja vu. A jeśliby milczała, swym krzykiem obudziłby pół ulicy. Zawsze krzyczał, kiedy coś wymykało się Mu spod władzy. I nie cierpiał zagadek.
Teraz dla Niego ona nie istnieje i nigdy nie istniała. Jej obraz z Jego pamięci został wymazany doszczętnie. Nawet gdyby chciała, nie mogłaby przywrócić obrazu ich dwojga. Razem.
Czyżby rozstali się aż tak dawno?


Przymyka powieki. Podnosi powoli dłoń i opuszkami palców dotyka malinowego śladu.
Ciepły.

Dlaczego wtedy?
Pięknie im się żyło. To wydawało się bajką, snem na jawie. Wstawała o północy, ubierała szybko pierwszy sweter, który był pod ręką i bezszelestnie wymykała się przez puste, uśpione pokoje. Boso przeskakiwała z jednej wycieraczki na drugą, nie zważając na kurz czy błoto. Wślizgiwała się cicho do wnętrza, ledwie uchylając drzwi, które zawsze dla niej pozostawały otwarte. Od razu pojawiał się tuż przy niej i porywał ku sobie. Zagarniał ją jak zdobycz, upolowane jagnię, które miało nasycić Jego głód. Czasami potrafił być niezwykle subtelny, obchodził się z nią jakby ukształtowano ją z drobin pyłu. To znów rzucał się, szarpał, przypierał ją do ściany swoim rozżarzonym ciężarem i tak spędzała całą wieczność.
On ją przyciągał do siebie. Ten sam, który potrafił półgłosem opowiadać o starych powieściach.
Bolało. Ale nie fizycznie. Sprawiały jej cierpienie wspomnienia zagnieżdżone gdzieś bardzo głęboko, ukryte przed światłem świtu. Obrazy, zapachy, dźwięki. Krzyki, łzy, ulatniający się gaz, szpital, krew. Dudniąca w żyłach rytmem przyspieszonego pulsu, wprawiająca w podniecenie całe ciało krew. Lodowata, parząca krew. Jego krew w jej umyśle.
Nie miała wyboru.
Nikt nie lubi cierpieć, nawet Wyjątkowi, chociaż są do trudności przyzwyczajeni jak do powietrza. Cierpiała. Bardzo. Lecz to nie jej senne mary przesądziły o wszystkim. Tuląc się wyczerpana do Jego ramion, co noc coraz mocniej uświadamiała sobie, że to kłamstwa. Istnieli tylko po zmroku. Nigdy nie pokazywali się na starówce w kawiarni, trzymając się za dłonie ani nie przechadzali się jesienią alejami parków. Znali się jedynie w tych czterech ścianach otynkowanych na beż, poza nimi – żadnych emocji. Życzliwy, sąsiedzki uśmiech. Bon tonowe “dzień dobry” i “o, jaka wspaniałą mamy pogodę”. Zawiadomienia o zebraniu lokatorów. Jak zwierzęta wsadzone do klatek.
Stopniowo oddalali się od siebie. Wyglądało to tak niepozornie, że żadne z nich nie zorientowało się, kiedy przestali rozumieć się bez słów, a schadzki stały się organiczna potrzebą. Ciało żąda, ciało bierze. Prawie jak seksoholicy.
Pewnego grudniowego poranka, obserwując sączące się leniwie przez brudne szkło światło Bożego Narodzenia, postanowiła. Dosyć.
Pamiętała rozbłyski palonych dokumentów, zdjęć, życzeń.
Pamiętała wieczorne chodzenie po gnuśnych ulicach z adresem i pieniędzmi w jednej kieszeni, a nożem sprężynowym w drugiej. Załatwiając “ważne sprawy”.
Pamiętała bezsenne tygodnie planowania, włóczenia się, dzwonienia po “znajomych”.
Pamiętała, jak bardzo starała się ostatnim razem nie zostawić żadnego śladu. I jaki straszny ból czuła pod mostkiem. Myślała, że gdy wyjdzie z tego przeklętego mieszkania, umrze na zawał.
Uciekła.
Wiedziała jedno – nie ma innej drogi.
Zawsze sami.
Ona i jej talent.


Ból ją otrzeźwia.
Spogląda na swoją pięść. Zaciśniętą i zakrwawioną, mieniącą się srebrzystymi odłamkami. Wraca wzrokiem do odbicia. Lecz jego już nie ma. Kilka kawałków niegdyś jednolitej tafli tkwi unieruchomione przez ramę, strasząc ostrymi szpikulcami. Większość upada pod jej nogi, cudem chyba jedynie nie trafiając w stopy krawędziami jak u brzytwy. Na podłodze ścieli się mozaika szkiełek. Przypominają błyszczące w czerni nieba gwiazdy.
Na jedną z nich upadła duża, szkarłatna kropla.
Piecze.
Czuje falę mdłości. Bierze łapczywie oddech, aż kręci się jej w głowie.
Imbir. I nuta piżma.
Wdech.
Spazm szlochu.

Znała Go. Od wieków. Od chwili. Nigdy. Zawsze. Całego. Wcale. Tak. Nie.

Podbiega raptownie do okna. Po drodze stąpa po odłamkach lustra, kaleczy zmarznięte stopy. Potyka się o wystającą belkę. Drewno barwi się na czerwono.
On. Jest wszędzie. Przytłacza jej drobną posturę. Nie może uciec. Nie tym razem. Dlaczego? Puść! Nie chce. Dość! Nie ma. Proszę! Tak...? Nie!
Jego ciepło. Dotyk. Smak. Widok. Zapach. Nie może wytrzymać. Zapiera jej dech w piersiach. Jeszcze chwila i zemdleje. Zemdleje? Umrze!
Powietrza...

Dlatego wierzyła w Plan. Zanim doszła do tej koncepcji, błądziła w plątaninie religii, bożków, odłamów filozoficznych i własnych rozmyślań. Zagubiona i oszukana, dryfowała przez życie. Wreszcie, zajrzawszy w głąb siebie, odnalazła. Odpowiedź. Czemu, choć próbowała bezustannie, rozpaczliwie łapiąc za wszelkie środki, nie mogła odnaleźć choćby iskry prawdziwego, trwałego zrozumienia? Magii?
Sądziła, że On był taką drobiną. Z czasem odkryła, że karmi się złudzeniem. Ona chciała być, On pragnął iść dalej. Rozwinąć skrzydła. Z nią.
Ale ona bała się latać. Po niebie. Przecież tam mieszkają bóstwa gotowe strącić człowieka w mig.


Śliska, zacięta klamka ustępuje. Nie naoliwione zawiasy zgrzytają przeraźliwie. Z hukiem odskakują framugi.
Mroźny wiatr wpada błyskawicznie do środka falą zimna. Rozwiewa poły szlafroka. Helios zaśmiał się lubieżnie.
Ze świstem nabiera tchnienia chłodu w płuca. Korzenny sen znika. On razem z nim.
Przytrzymuje się ramy. Okaleczone boleśnie stopy ześlizgują się co i rusz: najpierw z kamiennego parapetu, potem z oblodzonego gzymsu. Igiełki z brutalna zawiścią coraz głębiej wbijają się w ciało. Ona nie czuje niczego.
Patrzy przed siebie. Puste oczy pełne są łez.
Rozpościera ramiona szeroko. Niczym ptak.
Jeden krok.
Jeden.
On.

Piwonia zwiędła.
Wolność.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maawi
Zielona Wiedźma



Dołączył: 03 Cze 2006
Posty: 173
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 19:45, 30 Kwi 2007    Temat postu:

Taki poślizg z wyrażeniem opinii. Wstyd i hańba.

Napisałaś na poważnie i... I fajnie wyszło.

Ja nie lubię erotyków. Ja naprawdę nie lubię erotyków.
Ale to jest takie... Ładne...? Ciekawe. Wciągające. Opisy wdzięczne, określenia trafne - zwłaszcza ujął mnie za serce ten początek. Taki... Liryczny, inny nieco niż całość.
I jeszcze doskonałe (używam tego słowa z całą odpowiedzialnością) przedstawienie sytuacji z dwóch punktów widzenia.

Żeby nie było za słodko, to nie podoba mi się zakończenie. Nie chodzi o to, że jest ponure. Jest zbyt tragiczne, za dużo w nim patosu.
(Chociaż mogło go być o wiele więcej, jeśli się nad tą kwestią zastanowić...)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kota




Dołączył: 23 Mar 2008
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 15:30, 24 Mar 2008    Temat postu:

Niepotrzebne i za długie są te wstępy na poczatku, za długie 'słowo od autora' potrafi skutecznie zniechęćić czytelnika, i mnie też zniechęciło, ale się nie poddałam.
Po drugie nie nazwałąbym tego Erotykiem przez duże E, ale prawie-erotykiem (;
Po trzecie jestem pełna podziwu i uznania. Podobało mi się, kupiłaś mnie tekstem: "czy można zdradzić kogoś ze światłem słońca?". Ponadto lubię taki rodzaj prozy- duzo opisów, praktycznie brak dialogów.
Mimo wszytsko "Nihil novi" nie powaliło mnie aż tak bardzo, żebym przeczytała " sub sole".
Za dużo lania wody, za mało lakoniczności. Od razu przypomina mi się 'nad Niemnem", czyli czterostronne opisy, jak listek kołysał się na wietrze.
Koncepcja cudowna, zabawa słowem cudowna, ale wykonanie techniczne ma pewne wady.
Mimo wsyztsko ładne


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mirtel
Pogromczyni Mitów



Dołączył: 30 Cze 2006
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Amestris

PostWysłany: Pon 18:24, 24 Mar 2008    Temat postu:

Jeśli nie przeczytałaś "sub sole" to proszę, nie komentuj tego tekstu. Dlaczego? Bo właśnie TAM jest zawarta cała cudowność tego teksu. To tam Iguś zawarła wszystko, wszystko co porywa czytelnika.
Przyznaję, że teksty Iguanki do najprostszych nie należą. Tak samo jak moje, ale my mamy zupełnie inne style. Ale mimo to jej są lepsze. A dlaczego? Bo potrafi porwać czytelnika tymi opisami. Czytając ją czytelnik ma wrażenie, że jest tam gdzie bohaterowie. Że też to przeżywają. I to jest najlepsze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kota




Dołączył: 23 Mar 2008
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 14:38, 25 Mar 2008    Temat postu:

Skomentowałam 'nihil novi', a nie 'sub sole', więc gdzie leży problem?

Poza tym skoro cudowność tekstu zawarta jest w 'sub sole', to po co w ogóle 'nihil novi'?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mirtel
Pogromczyni Mitów



Dołączył: 30 Cze 2006
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Amestris

PostWysłany: Wto 15:07, 25 Mar 2008    Temat postu:

A wiesz, że "Sub sole" to część "Nihil Novi"? Aby zrozumieć pierwszą część, należy przeczytać drugą?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kota




Dołączył: 23 Mar 2008
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:04, 25 Mar 2008    Temat postu:

Smile Przepraszam, ale rozbawiłaś mnie.
W takim razie gdzie związek przyczynowo-skutkowy, na którym winna opierać się każda sensowna fabuła? Skoro to przyczyna wynika ze skutku?

Jeśli wstęp nie zaciekawi czytelnika, czytelnik nie czyta rozwinięcia, więc w dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego się denerwujesz.
Poza tym, podkreślam po raz trzeci: skomentowałam część 'Nihil Novi' a nie 'Sub sole'.

Bardzo często komentuje się tylko część utworu. Czasem początek, czasem koniec- chociaż w tym momencie pogubiłam się w chronologii tego tekstu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mirtel
Pogromczyni Mitów



Dołączył: 30 Cze 2006
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Amestris

PostWysłany: Wto 16:06, 25 Mar 2008    Temat postu:

Lepiej by już było, abyś nie komentowała, albo skomentowała całość.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kota




Dołączył: 23 Mar 2008
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:11, 25 Mar 2008    Temat postu:

Mogę wiedzieć dlaczego?
Ale dobrze.Skoro tak sobie życzysz, to dobrze, jeszcze dziś skomentuję całość.
Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mirtel
Pogromczyni Mitów



Dołączył: 30 Cze 2006
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Amestris

PostWysłany: Wto 16:14, 25 Mar 2008    Temat postu:

A może dlatego, że raczej nie pisze się recenzji książki czytając tylko pierwszy rozdział. W "Sub sole" zawarte są sceny łączące się z pierwszą częścią. "Sub sole" to po prostu ta sama historia, ale opowiedziana z perspektywy dziewczyny.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kota




Dołączył: 23 Mar 2008
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 16:25, 25 Mar 2008    Temat postu:

Nie skomentowałam całego tekstu! Ale się przyczepiłaś. To się fachowo nazywa 'metoda zdartej plyty'. Jesteś upartą i asertywną istotą. Pielęgnuj to w sobie- przydaje się w życiu.
Niestety równie denerwujacy jest brak zdolnosci wysłuchiwania kontrargumentów. Dyskusja nie polega na powtarzaniu w kółko tego samego argumentu, tyle, że w różnych formach.

Jednak przeczytam cały, obiecuję.

Edit.
Skończyłam czytać wszytsko. Nie zrobiło to na mnie innego wrażenia. Wszystko pozostaje bez zmian, tak samo uznanie wobec autorki, jak i krytyka ewentualnych wad, chociaż nie wiem, czy tak można to nazwać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kota dnia Wto 22:59, 25 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Klub Odmieńców Strona Główna -> Twórczość Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin