Forum Klub Odmieńców Strona Główna Klub Odmieńców

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

[Z] My Last Breath

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Klub Odmieńców Strona Główna -> Twórczość
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mirtel
Pogromczyni Mitów



Dołączył: 30 Cze 2006
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Amestris

PostWysłany: Pon 16:27, 25 Gru 2006    Temat postu: [Z] My Last Breath

Jako, że forum powoli umiera, a umrzeć nie może, wklejam coś nowego.

"Hello" miało być krótką jednoczęściówką, napisaną pod wpływem "Hello" i deszczem. I tak było przez ponad pół roku. Ale pewnego dnia zjawił się Alex. I po kilku tygodniach grzebania w moich starych tekstach znalazł "Hello". I po stwierdzeniu, że "to aż się prosi kontynuacji" wymusił na mnie tego squela.
Może nie zabijecie.
Może.

Jest to część pierwsza. I już tutaj są 3 cytaty. A nawet cztery. Na razie nie zaznaczone. Każdy kto odgadnie z jakiej piosenki/filmu czy książki pochodzi jeden (lub więcej) z nich postawię kieliszeczek rumu.

Całość dedykuje Komuś Kto Domagał Się Romansu, Ale Nie Chce By Wyjawić Jego Tożsamość.
A ten kawałek dedykuje Blackowl. Dzięki za zielony płaszczyk :]




My Last Breath

czyli opowieść około świąteczna

Mając dziesięć lat chciał zostać hydraulikiem. Dwa lata później dentystą. W wieku piętnastu lat gitarzystą. Jednak dopiero kończąc liceum zdał sobie sprawę, kim chce tak naprawdę być. Jednak matka szybko mu uświadomiła, że nie będzie to łatwe.

Hipoglikemia (inaczej niedocukrzenie) - stan, w którym ilość glukozy we krwi (poza żyłą wrotną) spada poniżej normy. Pełnoobjawowa hipoglikemia występuje zwykle przy stężeniu poniżej 2,2 mmol/l (40 mg/dl) jednak pierwsze objawy rozpoczynają się zazwyczaj przy stężeniu poniżej 2,8 mmol/l (50 mg/dl), a u cukrzyków nawet przy wyższych wartościach.

Gdy był mały zawsze miał dużo zabawek. Powodem było nie tylko to, że nigdy nie narzekali na brak pieniędzy. Gdy dostawał nowe gadżety, bawił się nimi kilka tygodni, później odkładał w kąt i czekał na następne. A gdy po kilku miesiącach dostrzegał, że te gdzieś znikały, nie przejmował się tym. Dopiero gdy dorósł, zdał sobie sprawę, że to jego mama zabierała je i oddawała innym.

Tylko do trzech rzeczy nigdy się nie zniechęcił. Pierwszą był Pan Eko. Dziadek dał mu go, gdy miał trzy lata. Zwykły brązowy miś z guzikami zamiast oczu, łatką w okolicach uszka i w dżinsowych ogrodniczkach. Pokochał go od razu i właściwie nigdy się z nim nie rozstawał. Wstyd było mu się do tego przyznać, ale zabrał go nawet do akademika. Ukrył go tak, by żaden z kumpli go nie znalazł, ale sama świadomość tego, że jest gdzieś w pobliżu, była pocieszająca.

* Przyczyny egzogenne, zwykle występujących u chorych na cukrzycę:

- niedożywienie lub głodzenie
- względne lub bezwzględne przedawkowanie insuliny lub doustnych leków przeciwcukrzycowych
- interakcje wyżej wymienionych leków z innymi lekami
- znaczny wysiłek
- spożycie alkoholu (u osób zdrowych również, zwłaszcza po spożyciu na czczo)


Dokładnie nie pamiętał, kiedy zapragnął być lekarzem. Chyba po śmierci dziadka. Gdy godzinami z mamą i babcią siedzieli na korytarzu, zdał sobie sprawę, że powinien robić w życiu coś pożytecznego. Na początku nie wiedział co, ale kiedy uświadomił sobie z czego idzie mu w szkole najlepiej, wybór okazał się oczywisty. Biologia, chemia i matematyka. Lekarz.

*Przyczyny: Hipoglikemia na czczo

- insulinoma i inne nowotwory
- ektopowe wydzielanie jednego z peptydów insulinopodobych
- niewydolność wątroby
- niewydolność nadnerczy lub przysadki mózgowej
- glukogenozy
- nesidolastoza
- choroby nerek powodujące glukozurię


Największą tajemnicą jego życia, oprócz Pana Eko, była Ona.
Spotkali się tylko raz. Spędził z nią kilka godzin. Było coś w sposobie w jakim się uśmiechała, że nie mógł jej zapomnieć.
Nazwał ją Kate. Było to pierwsze imię jakie przyszło mu do głowy. I tak już pozostało.
Po kilku dniach zaczął jej szukać. Nikt jej nie znał. Przez długi czas myślał, że była wytworem wyobraźni, jednak ślad w łazience zaprzeczył temu.
Postanowił ją odszukać. Za wszelką cenę.

***

- Ty dalej wkuwasz?
Nim zdążył podnieść głowę na stronach o hipoglikemii wylądował zniszczony, wojskowy plecak. Na wysokości jego oczu pojawiała się naszywka Metallicy.
- Cześć Max – odpowiedział zniechęcony. – W przeciwieństwie do ciebie nie będę mógł mieć otwartej encyklopedii medycznej na pacjencie.
- Ja – zaczął, siadając naprzeciw niego – zamierzam mieć otwarty kodeks karny, a nie encyklopedię, i nie na człowieku ale na pulpicie.
- Wiesz, o co mi chodziło – uciął temat i zabrał książkę spod plecaka przyjaciela. Włożył zakładkę i zamknął ją.
Maxa poznał w college'u. W pierwszym momencie stwierdził, że trafił do pokoju z satanistą. Po pierwszym tygodniu tak źle już nie było. Po dwóch wyzbył się wszystkich wątpliwości.
- Idziemy wieczorem do Dix'a? – spytał, ściągając plecak ze stolika.
- Na mnie nie licz - Pokręcił głową, wskazując na książkę. – Mam randkę z cukrzycą.
Max spojrzał na niego ze współczuciem.
- Egzaminy semestralne. Piekło na święta.
- A ty?
- Zdane wszystkie prócz tych u starego Morta. Zachorował i przełożył nam na styczeń.
Pokiwał głową i odchylił się na krześle.
- Skoro ty zostajesz, ja spadam. Do jutra.
- Jeśli będziesz miał siłę zwlec się z łóżka.
Max jedynie spojrzał na niego i zarzucił plecak na ramię.
Obserwował go chwilę, póki nie zszedł ze schodów do holu biblioteki na parterze.
Sięgnął ręką po plecak. Schował do niej książkę o cukrzycy i dwie inne, które zdążył wypożyczyć. Na chwilę podniósł oczy by sprawdzić czy nie zostawił nic na stoliku. Kątem oka zauważył dziewczynę w zielonym, sztruksowym płaszczu. Stała do niego tyłem, na szyi miała bordowy szalik. Mimo, że związała włosy, kilka ciemnych kosmyków opadało na jej plecy.
Skądś ją znam.
Bibliotekarka podała jej książkę. Dziewczyna schowała wolumin do bordowej torby z tego samego materiału co płaszcz. Później się odwróciła.

Gdy po kilku latach wspominał tą chwilę, jedynym pytaniem, jakie sobie zadawał, to to, jakim cudem nie dostał ataku serca.
Czas się zatrzymał. Obserwował ją, jak powoli się uśmiecha i jeszcze na chwilę odwraca głowę w stronę blatu. Włosy, jak w zwolnionym tempie, uniosły się i opadły. Później wszystko wróciło do normy. A nawet przyśpieszyło. Nim się obejrzał, zeszła już po schodach.
Chwycił plecak i kurtkę. Wyminął Greg’a, kumpla z zajęć, i zbiegł za nią po schodach.
Wyminął paru znajomych, nie odpowiadając na ich pozdrowienia.
- Kate! – zawołał, gdy była przy wyjściu. Nie obejrzała się.
Ty idioto! Ona nie ma tak na imię!
Z ostatnich schodków zeskoczył. Był już prawie przy niej.
- Cześć!
Zatrzymał się gwałtownie. Raptownie stanęła przed nim Randy – niska blondynka, studentka germanistyki. Zawsze pojawiła się w najmniej oczekiwanych momentach i miejscach. Za jej plecami wołali na nią ”Odstraszasz”. Była trochę denerwująca, ale tylko wtedy gdy ktoś się z nią nie zgadzał.
- Randy, posłuchaj, nie ma...
Za późno. Kate otworzył drzwi i po chwili znikła w tłumie.
Idiota!


***

- Widzisz coś?
- Aha.
- Ją?!
- Nie. Ale jakaś blondyna ma sukienkę krótszą niż kurtkę. Stary, ale widok.
- Złaź!
Max, niezbyt uszczęśliwiony rozkazem przyjaciela, zszedł z drabiny.
- Po co ty to właściwie robisz? – spytał bruneta, obserwując, jak wskakuje na suwaną drabinę. – Widziałeś ją dwa razy w życiu, w tym raz tutaj. Pewnie jeszcze wróci.
- Zrozumiesz, jak ją zobaczysz – mruknął, wchodząc po dwa stopnie. Gdy stanął na ostatnim, widział już cała bibliotekę. Tak, pomyślał, drabiny przy wysokich regałach są niezwykle użyteczne. Nie tylko gdy szuka się książki.
- Widzisz ją? – Tym razem to pytanie zadał Max, opierając się dłońmi o poręcze. Pomruk w wykonaniu Jacka oznaczał nie.
- A nie mó...
- Jest!
W ostatniej chwili odsunął się od schodów. Jego przyjaciel prawie zeskoczył z drabiny.
- Nie idź za mną – powiedział tylko i wyszedł szybkim krokiem z działu o meteorologii.
- Nie miałem zamiaru – odpowiedział powietrzu z wyniosłym wyrazem twarzy. Po chwili uśmiechnął się promieniście. Między regały wchodziła właśnie TA blondynka.

Zauważył ją jak wchodziła do działu z książkami o starożytnych Chinach.
Szedł przy ścianie, która wychodziła na ulicę. Przez wielkie okna widać było zaśnieżone ulice Chicago. Zatrzymał się i wziął głęboki wdech. Teraz albo nigdy.
Pewnym krokiem wszedł do działu. Stała na drugim końcu. W jednej ręce trzymała niewielką książkę, drugą sięgała po wolumen będący na wyższej półce. Chciał podejść, by jej pomóc, nogi jednak odmówiły mu posłuszeństwa. Sprawdziła tytuł i wyszła z sektora.
Zanim pomyślał, był już tam, gdzie ona przed chwilą stała. Spojrzał na rząd stolików stojących wzdłuż ściany. Przy jednym dojrzał Randy. Spojrzała na niego, on jednak szybko odwrócił głowę. Nie widzisz mnie, nie widzisz mnie pomyślał. Przy drugim siedział Greg. Siedem pulpitów dalej siedziała Ona.
Przed nią leżało kilka otwartych książek. Pochylała się nad największą, zapewne z ilustracjami.
Znów wdech. I wydech. Zrobię to. Uda mi się.
Zignorował wyraźnie znaki Randy, by do niej podszedł.

Miała teraz jaśniejsze włosy. A może to jego podświadomość spłatała mu figla i zakodowała czarne włosy przy postaci Kate. Na fotelu obok niej leżał płaszcz i bordowa torba. Trzecie siedzisko było wolne.
Stanął naprzeciwko niej. Nie zauważył go. Nabrał powietrza w płuca.
- Cześć.
Wyraźnie drgnęła. Przez chwilę nie unosiła głowy. W końcu podniosła wzrok.
To ona. Nic się nie zmieniła.
- Witaj – powiedziała po prostu.
Usiadł szybko nie spuszczając wzroku z jej brązowych oczu.
- To ty – odpowiedział powoli.
- Tak. Widzę, że mnie odnalazłeś.
- Jak masz na imię? – spytał, trochę za szybko. Nie przestała się uśmiechać, choć w jej oczach pojawił się cień zawodu.
- Nie pamiętasz mnie, ale ja pamiętam ciebie.
Mrugnął, patrząc się na nią ze zdziwieniem. Był pewny, że już gdzieś ten zwrot słyszał. Ale gdzie?
Zebrała książki z pulpitu. Przewiesiła torbę przez ramię, a płaszcz położyła na książkach.
Na chwile zesztywniała, jakby sobie coś przypomniała. Zaraz potem nachyliła się w jego stronę. Owinął go delikatny zapach jej perfum.
- Szukaj mnie w białym lesie, ukrywającą się w pustym drzewie – szepnęła.
Nim się zorientował, już jej nie było.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mirtel dnia Pon 10:28, 24 Mar 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Iguanka.
Odmieniec



Dołączył: 03 Cze 2006
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nie chcesz wiedzieć, gwarantuję

PostWysłany: Pon 19:39, 25 Gru 2006    Temat postu:

Tak najsamwpierw: nie U.B.I.R, tylko W.U.B.I.R. Ja wiem, że W. nie twój, no ale częścią rodzinki jest. Jeśli już, to ich z imienia mnie tu wymieniać, o.

Drugorzędnie: reklama dźwignią handlu, co? Wink

Ten skrawek mi się podoba. Jest na dobrym poziomie, żeby nie powiedzieć coraz lepszym. Rozwijasz się i dobrze ci z tym (mi zresztą też). Stylik sie kształtuje, błędów mniej, treść bogatsza. Monotematyka nadal występuje, ale walczymy z tym. Prawda?
Ale jednego ci nigdy nie przebaczę - Tych Imion. Istnieje mnóstwo pięknych nazw, a ty ciągle używasz Tych Imion! I wyleczyć cię nie mogę! To mój ból i uzewnętrznaim się z nim.

Czekam na cząstki dalsze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
jaskułka
Odmieniec



Dołączył: 03 Cze 2006
Posty: 196
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z czeluści piekielnych

PostWysłany: Pon 1:07, 15 Sty 2007    Temat postu:

Ajaj, jakie to fajne. Jaka szkoda, że dopiero teraz czytam. Nie moja wina, braku czasu wina. Nieważne zresztą.
Udało Ci się mnie zaciekawić, owszem. Wszystko Ci się udało. Ja, człowiek przeżywający katusze za każdym razem, kiedy musi napisać cokolwiek naprawdę Na Poważnie, choćby to było zwykłe zwolnienie z wf, poczułam się absolutnie zafascynowana. I chcę więcej. Jeśli jeszcze nie napisałaś, pisz.
Błędów nie ma, widać alboś dobra, albo Iguana dobrą betą jest. Smile Chociaż osobiście nie wątpię ani w jedno, ani drugie.
Cóż więcej rzec? Powodzenia. Oby tak dalej. Weny. I uprasza się, jak najszybciej, o następne.


P.S. Wybaczcie ciekawość, ale proszę o zaspokojenie tejże chociaż troszeczkę: czymże jest W.U.B.I.R. czy też U.B.I.R?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Iguanka.
Odmieniec



Dołączył: 03 Cze 2006
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nie chcesz wiedzieć, gwarantuję

PostWysłany: Pon 20:53, 15 Sty 2007    Temat postu:

Tak dla zaspokojenia ludzkiej ciekawości. Która rzeczą normalną jest. Wink

W(irgiliusz)
U(na)
B(oromir)
I(ta Laurencja)
R(omeo)

Czyli radosna weniowa rodzinka. W. to mój Wen, Una to Wena Mirtel. I jakoś tak się złożyło, że niby Una wyjechała na Borneo sama, a wróciła w liczbie mnogiej. Oj, co to było za śledztwo... Ale W. nie potrafi długo trzymać języka za zębami. Tyle w telegraficznym skrócie. Wink
Dzieciaczki i Szanowna Matka zamieszkują u Mirtluś. A ponieważ W. przynależy w zasadzie do mej skromnej osoby, to czasem jest pomijany. Jak teraz właśnie.

Boże, jak ja dawno Ferajny u siebie nie miałam.... Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mirtel
Pogromczyni Mitów



Dołączył: 30 Cze 2006
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Amestris

PostWysłany: Pon 13:54, 04 Cze 2007    Temat postu:

Khem. Pamięć już nie ta.

4.
W dzieciństwie był strasznym bałaganiarzem. Gdy mama lub babcia wchodziły do jego pokoju były przerażone. I gdy tylko zaczynały monolog o tym, jak porządek jest ważny w życiu do akcji wkraczał jego dziadek. Zawsze wyprowadzał je delikatnie i grzecznie za drzwi ze słowami, że „musi porozmawiać z wnukiem jak mężczyzna z mężczyzną”. Zazwyczaj mówił, żeby trochę ogarnął, a później wspólnie grali w karty lub na konsoli.
Ojca nie znał. Odszedł, gdy miał dwa latka. To dziadek był i nadal jest jego wzorem.

Mama zapakowała mu w podróżną torbę „coś od siebie”. Po raz pierwszy, odkąd zamieszkał we własnym mieszkaniu, wyjął ją z pawlacza.
Na wierzchu leżała jego stara rękawica do baseballu. Odłożył ją na bok i zaczął wyciągać kolejne rzeczy. Była tam jeszcze kaseta z jego pierwszymi słowami, poduszka z wózka i stare laurki. Na samym dnie leżał album szkolny. Oprawiony w brązową skórę ze złotym napisem z nazwą szkoły. Poniżej wytłoczone białe drzewo z dziuplą – symbol szkoły. Podobnie jak resztę drobiazgów od mamy odłożył na podłogę. Gdy sprawdził torbę dokładnie, wstał i poszedł do kuchni by zalać herbatę. Przykręcił gaz pod czajnikiem, wsypał do kubka trzy łyżeczki cukru i wlał wodę. Wyciągnął szmatkę z fusami i wrzucił do kosza na śmieci.
„Szukaj mnie w białym lesie, ukrywającą się w pustym drzewie.”
Drgnął i odstawił kubek na blat.
Nie, to niemożliwe pomyślał wychodząc z kuchni.
Pamiętałbym ją. Przyśpieszył.
Wpadł do pokoju i chwycił album z łóżka. Usiadł po turecku na podłodze i zaczął przeglądać. Wszystko układało się w logiczną całość.
Każde zdjęcie było w ramce wyglądającej jak dziupla, a obok fotografii krótki opis. Przeglądał każdą stronę uważnie, przyglądając się dziewczynom.
Gdyby nie to spojrzenie, pewnie przegapił by jej zdjęcie.
Jaśniejsze włosy związane w kucyk. Prosta grzywka opadająca na czoło.
Oparł się o łóżko. Obok zdjęcia było jej nazwisko i nazwy kółek zainteresowań na które uczęszczała.
Jamie Blake.
Nazywa się Jamie.

Zamknął oczy i zaczął się śmiać. Nawet gdyby wygrał milion na loterii nie byłby tak szczęśliwy. Wie już, jak się nazywa.
Jamie. Jamie Blake.

5.
Zajął stolik przy oknie wychodzącym na ulice Chicago. Zaraz obok było wejście do działu o Chinach. Wyciągnął z plecaka książki o cukrzycy z zamiarem pouczenia się. Co chwilę patrzył jednak w bok. Musiała tutaj w końcu przyjść. Odłożył po kilkunastu minutach książki, wiedząc, że nie da rady się pouczyć. Nie teraz. Zamiast tego wyjął ksero kartki z albumu.
Jamie Blake – Kółko Starożytnych, Koło Plastyczne, Wiedza o Wszechświecie. Cel: Udowodnić Efekt Motyla.
Najbardziej nurtowało go jej cel. W głowie miał przygotowane już setki pytań, nie tylko o ten efekt.
Czemu wtedy odeszła?
Jeśli razem się uczyli, czemu nie nawiązała z nim kontaktu?
Dlaczego pozwoliła się odnaleźć?

Co chwilę spoglądał na zegarek. W końcu wstał i podszedł do regału. Wyciągnął pierwszą z brzegu książkę o Chinach i usiadł przy stoliku. Gruba i duża książka przedstawiała dzieje filozofii chińskiej. Otworzył na spisie treści i spojrzał, które strony poświęcone zostały taoizmowi. Pamiętał, że jego matka przez krótki czas się tym fascynowała. Później przerzuciła się na Feng Shui.
Nie zwracał zbytniej uwagi na tekst, dopóki nie natrafił na podrozdział o Yin i Yang. Przestał odwracać się w stronę biblioteki, by sprawdzać, czy przyszła. Ze świata filozofii wyrwał go dopiero niewinny głos i zapach koksowych perfum.
- Czy nie sądzisz, że oni byli doskonali?
Podniósł głowę szybciej, niż myślał, że jest w stanie. Naprzeciw niego stała Jamie. Płaszcz przewiesiła przez ramię torby, a w ręku trzymała książkę.
Zaschło mu w ustach. Nagle wszystkie pytania, które tak misternie układał przez całą noc, wyparowały.
- Mogę usiąść? – spytała, najwyraźniej widząc, jak się męczy.
- Oczywiście – odpowiedział szybko, trochę nawet za szybko. – Czekałem tu na ciebie.
- Naprawdę? – uśmiechnęła się lekko, kładąc książkę na stole.
- Tak. Byłem ciekaw, czy tu wrócisz
- Zawsze wracam. Skończyła mi się sesja, ale na razie nie mogę pozwolić sobie na kupowanie nowych książek, a tu zawsze coś znajdę.
- Zajęło mi trochę czasu to, co powiedziałaś poprzednio, ale w końcu zgadłem.
- Naprawdę? –powtórzyła pytanie i nachyliła się w jego stronę z tajemniczą i jednocześnie zaciekawioną miną. Jedno pasemko włosów opadło na jej twarz. Nie przejęła się tym zbytnio.
Uśmiechnął się lekko i odgarnął je z powrotem za ucho dziewczyny. Obserwowała jego dłoń, nie mówiąc ani słowa.
- Nie pamiętam cię ze szkoły – położył na jej książce ksero strony z albumu, do tej pory trzymane na kolanach.
- Też siebie nie poznaje – przyznała szczerze, biorąc kartkę do ręki. – Wyglądałam wtedy okropnie.
- Jesteś piękna – wypalił, nie przejmując się tym, co sobie o nim pomyśli.
Przez chwilę nie podnosiła wzroku. Po chwili oddała mu kopię i spojrzała w oczy.
- Pozostawmy piękne kobiety mężczyznom bez wyobraźni* – odpowiedziała szybko, nie zastanawiając się nawet, kogo cytuje.
Opadł na oparcie fotela i zaczął przypatrywać się jej z zaciekawieniem
- Stało się coś? – spytała, gdy zauważyła, jak się na nią patrzy.
- Czemu nigdy nie potrafię odpowiedzieć na z reguły proste zdanie? Zwłaszcza gdy ty to mówisz?
- Masz syndrom Einsteina – powiedziała spokojnie, otwierając książkę.
- Jaki znów syndrom? – zapytał, chowając ksero do kieszeni.
- Uczony jest człowiekiem, który wie o rzeczach nieznanych innym i nie ma pojęcia o tym, co znają wszyscy*. Chcesz zostać lekarzem, tak? Jesteś, a raczej będziesz uczonym.
Uśmiechnął się i pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Wydajesz się zbyt idealna, abyś mogła istnieć – powiedział cicho, zamykając oczy i zapadając się trochę w fotelu.
- Uznam to za komplement.

Nie wspomnieli ani słowem o tamtej nocy, nie padło pytanie o Efekt Motyla. Rozmawiali tak, jakby znali się całe życie.
Nawet oficjalnie się sobie nie przedstawili, ale mimo to czuł, że Jamie jest mu dziwnie bliska. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że zaczyna zachowywać się jak bohater jakiegoś taniego romansidła. Tylko, że teraz zamiast ona zachwycać się nim, on udoskonala Jamie. Nie mógł się jednak powstrzymać.

Gdy wieczorem, chwilę przed zamknięciem czytelni, wyszli na dwór, niebo stało się już całkiem pomarańczowe.
- To jest właśnie jeden z ważniejszych powodów, dla których uwielbiam zimę – powiedziała, zapinając płaszcz na zatrzaski i zakładając torbę na ramię.
- Ślizganie się po chodniku czy nieprzejezdne drogi? – spytał z nutką ironii w głosie. Nim zdążył się powstrzymać, poprawił jej kaptur. Odwróciła się w jego stronę i spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem.
- Nie te – odpowiedziała po chwili, uśmiechając się. – Chodzi mi o niebo. Tutaj tego tak wyraźnie nie widać. Ale gdy jestem w domu, w Montanie, w nocy jest jasno. Śnieg odbija światło księżyca i gwiazd, dzięki czemu jest pomarańczowo.
Zadarła głowę, wpatrując się w duże płatki śniegu, opadające powoli na ulice.
- Będę tęsknić za zimą i światem kruchych rzeczy.* – wyszeptała cicho, zamykając oczy. Nie przejmowała się śniegiem, padającym wprost na jej twarz.
- Zawsze kogoś cytujesz? – spytał, wsadzając dłonie do kieszeni płaszcza.
- Często. Ojciec wpoił we mnie ten zwyczaj. On najczęściej cytował słowa słynnych ludzi. Ja wole muzykę.
Opuściła głowę i ruszyła wzdłuż Van Buren Street. Bez namysłu ruszył za nią.
- Mogę Cię odprowadzić? – spytał, gdy doszli do skrzyżowania z Wabash Ave.
- Nie wydaje mi się, by był to dobry pomysł – zaczęła powoli, uważnie wypowiadając każde słowo.
- Jest już późno. Na ulicach nie jest bezpiecznie – powiedział z lekką złością w głosie. Sam nie wiedział skąd się brała.
- Nigdzie nie jest bezpieczne – powiedziała cicho dokładnie tak samo, jak kilka lat temu. Sekundę później podniosła szybko głowę z szeroko otwartymi oczami. Po raz pierwszy nawiązali do tamtego wieczoru.
Odwrócił głowę w bok, obserwując światło zmieniające się z żółtego na czerwone. Po chwili znów spojrzał na nią.
- Do zobaczenia – szepnęła szybciej, niż mógł zareagować. Wspięła się na place i pocałowała go w policzek. Chwilę później była już po drugiej stronie ulicy.
Znów odeszła.

*Marcel Proust
*Albert Einstein
*„My Last Breath” - Evanescence


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mirtel
Pogromczyni Mitów



Dołączył: 30 Cze 2006
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Amestris

PostWysłany: Sob 9:01, 18 Sie 2007    Temat postu:

"Więc mówi się trudno i wkleja się dalej..."


6.
Nie widział jej przez kilka dni. W końcu przestał ją wypatrywać. Znów siadał w rogu sali i uczył się z wielkiej encyklopedii medycznej pojęć, których znajomości oczekiwali wykładowcy. Nie zwracał uwagi na ludzi przechodzących obok jego stolika ani na Randy, która usilnie próbowała zainteresować go swoją osobę.
Właśnie wtedy, gdy się uczył(lub tylko udawał, że to robił, by inni dali mu spokój), zdał sobie sprawę, że się w niej zakochał. Nie wiedział dokładnie w którym momencie – czy wtedy, gdy podszedł do niej w parku, czy dopiero parę dni temu, gdy rozmawiali o niebie nad Montaną. Po raz pierwszy w życiu, nie mógł dokładnie określić swoich uczuć.

Gdy pojawiła się ponownie, jak zawsze nie był na to przygotowany. Usiadła przed nim z radosnym wyrazem twarzy. Zauważył w niej pewną zmianę, wydawało się, że promienieje niezwykłym blaskiem.
- Cześć – powiedziała po prostu, jak gdyby nic się nie stało, jak gdyby nie dała mu wtedy kosza.
- Hej – odpowiedział, odkładając encyklopedie na bok. Położył ręce na blacie i wsparł się o nie. – Wydajesz się jakaś odmieniona. Stało się coś?
- Nic niezwykłego – odpowiedziała spokojnie, choć widać było, że coś się jednak wydarzyło.
- No powiedz – nalegał, lecz ona wyglądała na niewzruszoną.
W końcu dał jej spokój.
- Powiesz mi czym jest ten Efekt Motyla? – spytał po chwili, bezmyślnie bawiąc się długopisem.
- Fascynuje się tym odkąd skończyłam dwanaście lat – zaczęła, uśmiechając się. – Moja matka się tym zajmowała. Po jej śmierci, ojciec schował wszystkie rzeczy z tym związane na strychu. Kiedyś tam weszłam i zaczęłam czytać.
- Jest pewna teoria – podjęła po chwili, wpatrując się w okno. – Według niej trzepot skrzydeł motyla w Ohio może spowodować po trzech dniach w Teksasie burzę piaskową. Mówiąc w skrócie, wszystko ma swoją przyczynę.
Pokiwał ze zrozumieniem głową, dalej bawiąc się długopisem. Na kilka minut zapadła między nimi cisza. W końcu Jamie rozejrzała się ukradkiem po bokach i przysunęła do siebie encyklopedie medyczną. Przekartkowała ją szybko i wyjęła z niej jakąś zapisaną kartkę. Obserwował ją z zaciekawianiem.
Wprawnymi ruchami składała kartkę. Dopiero po chwili zorientował się, że robi orgiami.
- To dla ciebie – powiedziała, gdy już skończyła. Na wyciągniętej dłoni trzymała małego motylka z kartki z notatkami o białaczce. – Twój własny Efekt Motyla.

7.
Ten dzień zapowiadał się na takie jak poprzednie. Wyszedł po południu z pracy i ruszył jak zawsze State Street w kierunku Publicznej Biblioteki Chicago. Zatrzymał się na przejściu na pieszych i zaczął obserwować wystawę jubilera naprzeciw niego. Nie zwrócił by pewnie uwagi na parę stojącą przed nią, gdyby nie to, że dziewczyna miała zielony, sztruksowy płaszczyk. Nie wiedząc czemu, zaczął się uspokajać: Daj spokój, przecież nie tylko ona ma taki płaszcz. Nie popadaj w paranoje, to przecież nie może być Jamie...
Jednak to była ona.
Nie wiedział co było gorsze: to, że wyglądała na szczęśliwą, czy to, że trzymała się z tym chłopakiem za rękę.
Nie zwrócił uwagi na to, że światło się zmieniło i mógł przejść. W tym momencie widział tylko ich. Poczuł się źle. I to nie dlatego, że ona kogoś miała, ale dlatego, że sam się tego nie domyślił.

8.
Zaczął ją unikać. Przyszedł do biblioteki tylko raz w ciągu dwóch tygodni by oddać książkę. Nie chodził wzdłuż State Street, z pracy wracał prosto do mieszkania.
Któregoś dnia jednak musiał pójść pouczyć się.
W dziale medycznym wszedł na drabinę by znaleźć książkę o insulinie.
- Cześć.
Nie odwrócił się. Doskonale zdawał sobie sprawę, kto to był. Jej głos prześladował go ciągle, zwłaszcza w snach.
Dopiero gdy zszedł z drabiny spojrzał na nią. Oparła się o regał, a w ręce trzymała książkę o buddyzmie. Miał wrażenie, że Budda z okładki patrzy na niego.
- Hej – odpowiedział, stając naprzeciw niej. Była bledsza niż zazwyczaj. Z jej twarzy znikł też uśmiech.
- Unikasz mnie? – spytała spokojnie, lekko zmęczonym głosem. Wyglądała na niewyspaną.
Wzruszył ramionami, spoglądając na wyższe półki. Nie mógł patrzeć jej teraz w oczy.
- Stało się coś?
Nie odpowiedział od razu tylko dlatego, że nie wiedział jak to ująć w słowa. W końcu przeniósł wzrok na nią.
- Widziałem was – powiedział krótko.
- Was? – powtórzyła z trudnym do określenia nastawieniem. Brzmiało to dla niego jak ciekawość pomieszana z niedowierzaniem. – Mnie i kogo?
- Mogłaś powiedzieć, że kogoś masz – odpowiedział szybko, by mieć to już za sobą.
Zrozumiała natychmiast. Odetchnęła jakby z ulgą.
- Ma na imię Danny – zaczęła cicho, patrząc mu prosto w oczy. Tym razem nie odwrócił wzroku. – Jesteśmy ze sobą już dwa lata.
- Daniel. Świetnie. – powiedział, opierając się o drabinę.
- Nie. Nie nazywa się Daniel.
- To niby jak?
Popatrzyła w bok lekko się uśmiechając.
- Dalton.
- Jak?
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. On nie wykazywał takiego entuzjazmu.
- Nie lubi tego imienia. Wszyscy mówią mu Danny. Krócej i ładnej.
- Mogłaś mi powiedzieć wcześniej – odparł ze złością, wymijając ją.
- Niby kiedy? – zawołała, gdy był już przy wyjściu z działu.
Zatrzymał się gwałtownie i zawrócił.
- Miałaś tysiące okazji. Nic nie powiedziałaś, nawet nie dałaś mi do zrozumienia, żebym się nie starał.
- A posłuchałbyś mnie? – spytała szczerze z głosem mocnym, jak jeszcze nigdy dotąd.
Miała racje. Znów.
Nawet gdyby od razu powiedziała, że ma kogoś, zachowywałby się tak samo. Próbowałby pokazać, że kocha ją bardziej niż On.
- A tamta noc? – spytał cicho, obserwując uważnie jej twarz.
- Byłam zagubiona – powiedziała szybko, kręcąc głową. – Nie zrozumiesz tego. Nie wiedziałam co robić. I w pewnym momencie zjawiłeś się ty. Dzięki temu wiedziałam już co robić.
- Niby co? – spytał pogardliwie i zanim odpowiedziała, dodał jeszcze: - Czemu nie zostałaś? Do jasnej cholery, czemu wtedy ze mną nie zostałaś?
Odwróciła głowę w stronę regału. Odpowiedziała dopiero po chwili.
- Nie mogłam – zaczęła cicho, nadal patrząc na książki. – Nie mogę ci tego wyjawić. Przykro mi.
Powoli odeszła w przeciwnym kierunku. W pewnym momencie zatrzymała się i oprała o półki. Odwróciła się w jego stronę. Zrobiła się jeszcze bledsza.
- Powinieneś uznać mnie za wytwór własnej wyobraźni. Byłoby łatwiej – powiedziała niewyraźnie, zamykając oczy.
- Jamie? – spytał, widząc, że dzieje się coś złego. Książka wyleciała jej z rąk, nogi ugięły się pod jej ciężarem – Jamie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mirtel
Pogromczyni Mitów



Dołączył: 30 Cze 2006
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Amestris

PostWysłany: Pon 10:27, 24 Mar 2008    Temat postu:

Przynajmniej na jednym forum to zakończę


9.

I nagle skończy się to wszystko w co wierzysz
Co kochasz zasypie śnieg



Najgorsze było to, że żegnali ją wszyscy, których kochała.
Jej siostry stały obok swojego ojca. Meg oparła głowę o jego ramię, płacząc cicho. Jenny stała nienaturalnie wyprostowana, wpatrzona gdzieś przed siebie.
Za nimi stali jej znajomi, zarówno ze szkoły średniej jak i z zajęć. On stanął z boku, tak, aby nikt go nie zaważył, ale na tyle blisko, by wszystko słyszeć. Ręce trzymał w kieszeni. W prawej dłoni ściskał lekko motylka od niej.
Najbliżej stał Danny. Miał opuszczoną głowę, nie widział jego miny. W końcu ją podniósł i spojrzał na bukiet kwiatów leżących na jej trumnie.
Jamie umarła. Zostawiła go, tak jak kilka lat temu. Tylko wtedy mógł mieć jeszcze jakąś nadzieję.
Przez padający śnieg czuł się jeszcze gorzej. Kochała go tak samo, jak wszystkich tutaj. Nawet jego.

Stał oparty o drzwi wpatrując się w wyniki badań. Tylko dzięki temu, że pracował tu w czasie wakacji jako wolontariusz i wszyscy wiedzieli, że studiuje medycynę, miał do nich wgląd.
Podwyższony do pięciuset tysięcy w jednym mililitrze sześciennym poziom leukocytów był wyrokiem. I to takim od którego nie będzie już odwołania.
Odłożył wyniki na stolik obok łóżka i usiadł na krześle.
Oddychała powoli, ciszę przerywało tylko brzęczenie urządzeń, do których była podłączona. W tym momencie marzył tylko o tym, żeby był to kolejny senny koszmar.
Otworzyła powoli oczy i mrugając kilka razy. W końcu wolno przekręciła głowę i spojrzała na niego. Uśmiechnął się smutno widząc jej cienie pod oczami.
- Hej – powiedział spokojnie, patrząc na nią.
Nie odpowiedziała nic, jedynie wykonała ruch dłonią, by przybliżyła się do niego. W końcu, gdy jego ucho było nad jej ustami, szepnęła cicho:
- Nie zapomnij mnie.


- Jamie zawsze uważała, że potrafię dobrze przemawiać – zaczął Danny. Podniósł szybko wzrok na niego. – Teraz, kiedy już odeszła, nie wiem czy będę potrafił mówić tak jak do niej. Postanowiłem przeczytać jej ulubiony wiersz. John Donne, „Dzień Dobry”.
- Przebóg, głowię się, cośmy ty i ja robili
Przed zakochaniem. Czyśmy wciąż pierś mamki ssali
Lub rozkosz wsiową? Zali myśmy dziećmi byli
Lub w siedmiu braci śpiących pieczarze chrapali?
Więc jeślim kiedy widział jakieś piękno z drżeniem
I pragnąc posiadł - było snadź o tobie śnieniem!

Dzień dobry duszom naszym, co ze snu powstały,
Pilnują one siebie, lecz nie z trwogi zgoła;
Miłość chroni, kierując wszystkie uczuć strzały,
A każde miejsce małe w wszechświat zmienić zdoła.
Odkrywcy mórz do nowych lądów niech pojadą,
Niech inni mają mapy i świat na świat kładą:
Nam jeden starczy, jedną świat będzie osadą.

Ma twarz w twym oku, w moim odbicie twej twarzy,
W twarzach zaś serca szczere. Gdzie indziej za młodu
Dwie takie hemisfery znaleźć się nadarzy
Bez ostrej Północy, pochyłego Zachodu?
Nierówno jest zmieszane, co umiera w świecie.
Gdy więc miłość w nas jedna - bo ty i ja przecie
Jednako się kochamy - to śmierć nas nie zmiecie.


10
- Jack?
Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił. Za nim stał Danny, w ręku trzymał jakąś zniszczoną książkę.
Kiwnął jedynie głową.
- Jamie prosiła, bym ci to dał. Należała jeszcze do jej mamy – podał mu wolumin z lekką niechęcią. Wiedział, że na jego miejscu też było by mu się zostać z czymś, co do niej należało.
W prawym górnym rogu okładki było nazwisko autora, a po środku, ozdobną czcionką napisane „Efekt Motyla”. Poniżej narysowany był prosty, niebieski owad.
- Dzięki – powiedział do Danny’ego. Ten pokiwał jedynie ze zrozumieniem głową. Po chwili jednak zapytał:
- Co zamierzasz teraz?
- To już koniec – odpowiedział spokojnie. – Nie zmienię nic.
I zanim tamten mógłby coś odpowiedzieć, odwrócił się i odszedł.

Ślady na stronach świadczyły o wylanych napojach, gdzieś była tłusta plama. Kartki stały się cieńsze.
Na trzeciej stronie wyblakłym tuszem wykaligrafowane było nazwisko jej matki, a poniżej jej. Na każdej stronie były dopisane mniej, lub bardziej wypłowiałym atramentem słowa piosenek. Na ostatniej stronie wpis był najwcześniejszy. Napisała go pewnie kilka dni temu:

Wstrzymując mój ostatni oddech
Bezpiecznie są wewnątrz mnie
Wszystkie myśli o tobie
Słodkie, zachwycające światło kończy to dziś

Zamykając swoje oczy do zniknięcia
Modlisz się o to, by twe sny opuściły cię tutaj
Ale wciąż budzisz się i znasz prawdę
Nikogo nie ma

Powiedz do widzenia
Nie bój się
Wołając mnie, wołając mnie gdy zanikasz w cień


K O N I E C

Myslovitz - Nienawiść
Evanescence - My Last Breath


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Klub Odmieńców Strona Główna -> Twórczość Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin